środa, 3 października 2012

Wycieczka (3)



Cypel - magiczne słowo. Jak Księżyc, na przykład. Jak coś, na co wciąż patrzymy i marzymy o chwili, w której mogłoby być odwrotnie: spojrzeć z miejsca na które patrzymy w kierunku miejsca, z którego patrzymy.

Na Cypel patrzyłem systematycznie, kilka razy do roku, przez około dziesięć lat. Najczęściej za dnia, widząc czysty piasek plaży, a tuż za nim gęste zarośla. Patrzyłem stojąc sobie przy burcie, na jakimś statku, z morza. Ze mną zawsze patrzył ktoś jeszcze, jakiś kumpel - jeden, albo dwóch. I tak sobie patrząc marzyliśmy, żeby popatrzeć na to z odwrotnej strony. Czyli z Cypla na morze, na przepływające statki. Marzyliśmy, chociaż wiadomo było, że to nierealne, bo miejscem zawładnęło wojsko i zwykły śmiertelnik miał tam zakaz wstępu.

Tak było jakieś trzydzieści lat temu. Teraz już jest inaczej i dotarliśmy tam w trakcie zwykłej, niedzielnej wycieczki. Chociaż nie było łatwo. Wiatr dawał prosto w oczy, z nieba często lało, a i sam spacer po mokrym piasku nieźle właził w pośladki. Nic to jednak - w końcu było gdzie odpocząć, wysuszyć się i dobrze zjeść.